Cztery pierwsze rozdziały...
Jeden
Dwa
Trzy
Cztery
Dwa
Gustaw usłyszał pukanie do drzwi. Wiedział, że za nimi zobaczy starych dobrych znajomych. Jego kawalerka składała się z jednego dużego pokoju, w którym wzdłuż ściany stała nieduża meblościanka, po przeciwległej stronie stała stara wersalka, zasłonięta nieco przez średniej wielkości stolik i jeden fotel. Była też niewielka kuchnia, w której swobodnie poruszać się mogła jedynie jedna osoba, lecz to w zupełności wystarczało właścicielowi. Od czasu do czasu zapraszał tu ekipę, która i tak siedziała w pokoju.
Zaraz koło meblościanki wisiała zwykła tarcza do lotek, w które czasami grał, gdy w telewizji nie emitowano nic konkretnego. Jednak w tygodniu zazwyczaj przychodził z pracy na tyle zmęczony, by od razu kłaść się spać, uprzednio wypijając jedno symboliczne piwo na dobry koniec dnia. Czasami facet, który wynajmował mu tę kawalerkę, dziwił się, że ma tak małe rachunki za prąd, lecz prawda była taka, że Gustaw przez długi okres czasu w ogóle nie korzystał z urządzeń techniki dwudziestego wieku. Albo wyjeżdżał na budowę w inny koniec kraju, albo czynnie uczestniczył w maratonach, polegających na bawieniu się do upadłego.
Otworzył drzwi. Przed oczami na pierwszym planie zobaczył Mimi i Lusię, które, powitawszy go uśmiechem, weszły do środka, odsuwając go nieco do tyłu, by zrobić w niewielkim przedpokoju miejsce dla pozostałych.
– Cześć przystojniaku – radośnie powitały go dziewczyny.
– Wchodźcie, wchodźcie – odpowiedział tym samym. – Piwo się już mrozi.
– Słyszałam, że z Bolo posiedzieliście sobie wczoraj – rzekła Dunia, dokładnie znając odpowiedź. – Wyspałeś się przynajmniej?
– Jasne, cały dzień się gapię w sufit – rzekł, po czym wszedł z dziewczynami do pokoju.
– Jak ja tu dawno u ciebie nie byłem – odezwał się Bolo. – Chyba z dobre pół roku będzie. Przez Jamę nie bardzo można się normalnie załapać na imprezę – rzekł głośniej, by ci, którzy już siedzieli przy stoliku w pokoju, mogli go usłyszeć.
– Powinni ci dawać częściej wolne – rzekł Daro dość stanowczo, przez co Bolo nie do końca wiedział, czy żartuje, czy faktycznie mówi poważnie.
– No wiesz, moja wrodzona skromność nie pozwala mi powiedzieć, że jestem tam najlepszy, a najlepszych trzeba wykorzystywać maksymalnie – uśmiechnął się, dając do zrozumienia, że nie mówi w stu procentach poważnie.
– Niestety, ale i tak wiem, że, gdyby nie ty, knajpę by szlag trafił – odrzekł Mapet. – Stary, gdyby nie to, że potrafisz ściągnąć tam ludzi, Jamy by już nie było.
– Przestań, bo już się czerwienie – zaśmiał się. Wziął swój plecak i wszedł do pokoju.
Telewizor był włączony. Najwyraźniej Gustaw chciał nieco odpocząć i się zdrzemnąć, ponieważ ekran ukazywał program przyrodniczy, w którym miły, choć nudny i monotonny głos kobiecy mówił w tej chwili o życiu seksualnym żyraf, żyjących we wrocławskim parku zoologicznym. Pasjonujący temat przerwała Dunia, która wzięła pilota i ustawiła jakiś kanał muzyczny.
– Zastanawialiście się już, czy pasuje wam druga połowa sierpnia wam pasuje? – od razu do rzeczy przeszła Lusia. – Dzwoniłam do klubu i powiedzieli mi, żebyśmy się już decydowali.
Spojrzała po wszystkich. Kiwnęli głowami, dając do zrozumienia, że chyba nie będzie problemu, by w tym terminie jechać na Mazury. Lusia była świadoma, że była zima i w tym czasie naprawdę trudno było planować coś, co miało być zorganizowane dopiero w jeszcze bardzo odległym sierpniu, lecz niestety, jeśli chcieli płynąć wtedy, kiedy chcą i na konkretnym jachcie, musieli być już teraz zdecydowani. Do tej pory mogło się jeszcze wiele rzeczy wydarzyć, ale nie było wyjścia.
– Dobra, zadzwonię do nich jutro i wynegocjuję, na czym będziemy pływać.
– Myślałem, że na tym, co ostatnio – rzekł Mapet. – Kochanie, tamta łódka jest sprawdzona i nie mieliśmy z nią problemów.
– Tamta łódka, mój drogi, jest nie sprawna i długo nie będzie, bo, jak może sobie przypomnisz, jakiś kretyn ją zatopił – rzekła takim tonem, jakby zwracała się do małego dziecka, któremu tłumaczy się łagodnie, dlaczego nie kupi mu się jakiejś zabawki, którą przed chwilą zobaczył za ladą.
– Myślałem, że te jachty się nie wywracają? – zdziwił się Daro, który najwyraźniej słyszał zupełnie coś innego. – Może się mylę, zresztą najprawdopodobniej się mylę, bo nigdy nie pływałem, ale ktoś mi mówił, że są one niewywracalne.
– No właśnie, mylisz się – uśmiechnęła się Lusia, spojrzawszy na Daro. – Teoretycznie nie są, ale jak się płynie w czasie burzy, co jest już w ogóle niezłą głupotą, to i taka łódka się wywali. A jak się już wywali, to idą na dno.
– Czegoś tutaj nie kapuję – ciągnął dalej. – To dlaczego mówi się, że są niewywracalne?
– Bo jacht, na którym będziemy pływać, jest łódką balastową – uśmiechnęła się serdecznie. – Są to jachty teoretycznie niewywracalne, lecz zatapialne, natomiast łódki, na których można sobie całkiem nieźle poszaleć na zalewie to omegi, które są łódkami tak zwanymi mieczowymi. One są wywracalne, lecz niezatapialne. Wszystko jest teoretyczne, tak jak Titanic, który też teoretycznie miał nie zatonąć. Rozumiesz już?
– Powiedzmy – odwzajemnił uśmiech. – Ale…
– Ale nie masz się czego obawiać – dokończył za niego Mapet. – Zresztą, zobaczysz. Trzeba się naprawdę upierać, żeby to coś przewrócić.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, które wykorzystali na otworzenie butelek i przelanie sobie piwa do kufli.
Rozmawiali. Bolo obwieścił, że za dwa tygodnie organizowane jest w Jamie karaoke, na które trzeba przyjść, bo będą niespodzianki i nagrody. Niestety nic więcej nie wiedział, gdyż miała to być wielka niespodzianka, mająca na celu zwabienie jak największego grona klientów, niekoniecznie stałych. Zarezerwował sobie wolne, więc tym razem kulturalnie i zupełnie rekreacyjnie będzie się mógł pobawić razem z nimi.
– No, wreszcie. Ile musiałeś swojemu czcigodnemu szefostwu mówić, by cię puścili? Myślałam, że oni zawsze chcieli, byś stał wtedy, gdy spodziewają się tłoku? – Mimi, jak pozostali, byli szczęśliwi, że nareszcie przy lotkach, czy piłkarzykach nikt nie będzie im przeszkadzał i wołał barmana, by ten wszedł za bar i nalał mu piwo.
– Tak, tylko że wtedy będzie stał Chudy – Bolo mimo wszystko wolał już stać za barem, niż być skazanym na flegmatyczną obsługę swojego zmiennika.
– Chudy? – spytał Gustaw, który szczerze nie lubił tego człowieka i o mało co nie przywalił mu, gdy ten nagle podszedł kiedyś do stolika i powiedział, żeby się pospieszyli, bo już zamyka. W tamtej chwili w Jamie było około trzydziestu osób. – Ten burak? Fajnie, a więc karaoke będzie trwało najdalej do północy i trzeba będzie się wynosić.
– Niezupełnie. Jak mnie wkurzy, zadzwonię do szefostwa i może go przekonają – Bolo wyglądał na zdeterminowanego. – Ja mu nie pozwolę zamknąć wcześniej. A jak sam zadzwoni po szefa, to nie ma problemu, niech zobaczy, jak Chudy wygania cały lokal.
– No, lepiej z nim sobie porozmawiaj, bo kiedyś może się zdarzyć, że nie wytrzymam i mu pacnę w tytkę – Gustaw wziął do ręki papierosa, po czym go odpalił. – A tak przy okazji, dlaczego on właściwie tam pracuje? Przecież widać, że do tego się nie nadaje. Powinien raczej serwować obiadki dla starych babci w jakiejś jadłodajni, niż lać piwo.
– Albo zostać pustelnikiem – dokończyła Dunia, lekko ironizując.
– Wiesz, to już jest suwerenna decyzja szefostwa. Nic nie poradzę, muszę go tolerować, chociaż przyznam, że coraz częściej zwyczajnie mnie wkurwia.
– A kogo on nie wkurwia? – rzekł, śmiejąc się, Mapet. – Ale i tak będzie dobrze. Byleby lał piwo i się nie czepiał.
– Nic dodać, nic ująć – Daro podniósł swój kufel, dając do zrozumienia, że wznosi swego rodzaju toast.
Zaczęli się śmiać. Między innymi to ich łączyło. Co prawda mieli swoje zdanie, ale w większości przypadków ich poglądy na dane tematy nie różniły się zbyt bardzo. A jeśli chodziło o Chudego, ich przekonania były wręcz identyczne. Nikt przecież nie lubił barmanów, którzy byli wyalienowani w tłumie ludzi młodych i przyjaznych. Nikt nie przepadał za barmanem, który przychodzi do pracy i traktuje ją jak wymuszone zajęcie, które przynajmniej po części nie sprawia przyjemności. Gdyby nie radość z widoku zadowolonych osób, Bolo nigdy nie zatrudniłby się w knajpie, uczęszczając jednocześnie na dzienne studia ochrony środowiska.
Wszystko dało się pogodzić. Podstawową sprawą było odpowiednie podejście. Przede wszystkim nie należało zakładać, że trzeba wyciągać oceny maksymalnie, jak się da. W przeciwnym razie nadmiar nerwów i stresu w prosty sposób mógłby doprowadzić do niepowodzenia w czasie sesji. Bolo miał jeszcze jedną banalną metodę na łączenie nauki z pracą barmana. Wystarczyło nie chodzić na wykłady, aby mieć czas, żeby odespać siedzenie za barem po nocach. Notatki i tak kserowało się tuz przed egzaminami, więc szkoda było czasu na notowanie czegoś, co wcześniej, czy później niemalże w wersji oryginalnej trafiało do rąk własnych.
Około godziny drugiej w nocy impreza zaczęła chylić się ku końcowi. Gdy stopniowo zaczęli opuszczać kawalerkę Gustawa, oprócz samego właściciela zostali także Bolo i Daro. Trójka walczyła jeszcze dzielnie do koło czwartej, chcąc najwyraźniej nieco się przespać, zanim opuszczą mieszkanie. Trzeba było przyznać, że przeważnie tak właśnie kończyły się imprezy u Gustawa, zostawali tylko najbardziej wytrwali, którym niestraszne było nocowanie na jednym łóżku we trzech, którzy zawsze wracali dnia następnego.
Dwa tygodnie minęły niespodziewanie szybko. Impreza w Jamie z karaoke zapowiadała się całkiem nieźle, chociaż Lusia oraz Daro zapowiedzieli, iż niestety nie będą mogli się pojawić z powodu jakichś egzaminów, gdyż razem z imprezą pojawiła się sesja. Bolo, jako osoba, która, podobnie do nieobecnych, również studiował, miał więcej szczęścia. Jego egzaminy miały się dopiero zacząć, chociaż, jak zawsze stwierdzał, nawet jeśli egzamin byłby następnego dnia, i tak by się w Jamie pojawił. Zawsze powtarzał, że po to są trzy terminy, aby móc z nich korzystać, a głupim byłoby to, żeby rezygnować z czegoś, co ma jeden termin, w tym przypadku karaoke.
Jednak Lusia i Daro byli bardziej ambitni. Bolo specjalnie nie uświadamiał ich, co tracą i jednocześnie szanował ich za to ogromne poświęcenie w imię nauki. Oni także byli dość wyrozumiali. Nie namawiali go nigdy, by przynajmniej raz zrezygnował z imprezy i się trochę pouczył. Taki układ pasował wszystkim. Nikt nikogo nigdy do niczego nie namawiał, może z wyjątkiem wyskoczenia gdzieś razem na jakąś imprezę, lecz to już był inny temat.
Gdy Bolo, wraz z Mapetem, weszli około siedemnastej do Jamy, okazało się, że wolny jest jedynie ich ulubiony stolik, którego Bolo wcześniej zarezerwował, uzmysławiając Chudego, jakie to jest ważne. I tak przyszli nieco wcześniej, niż planowali, biorąc poprawkę na niezbyt rozgarniętego barmana, by profilaktycznie wywalczyć inny stolik, gdyby rezerwację szlak trafił. Na szczęście, może bardziej dla Chudego, wszystko było w porządku. Usiedli przy stoliku przy barze i poszli zamówić piwo. Barman był krępej budowy ciała, z lekką nadwagą. Jego cechą charakterystyczną był głupkowaty, dosyć tępy wyraz twarzy. Jego usta były wykrzywione w idiotycznym grymasie, jakby cały czas walczył z zatwardzeniem, czy inną ludzką przypadłością. Gdy się tak na niego patrzyło, faktycznie dziwić mógł fakt, że szefostwo nie pozbyło się go w tym samym dniu, w którym się zatrudnił. Koleś miał dwie lewe ręce i czynnością, która wychodziła mu najlepiej, to nalewnie piwa złożonego z samej piany. Nie wiedzieć czemu, naprawdę rzadko zdarzało się tak, że klienci odchodzili od baru z dobrze nalanym piwem.
– Ja pierniczę, nie wytrzymam – rzekł Bolo, stojąc w długiej kolejce, gdy zobaczył, jak Chudy leje komuś piwo już jakieś trzy minuty, co chwilę zbierając łyżką nadmiar piany. – Zaraz tam wejdę i go nauczę, jak to się robi. Czy to jest takie trudne? - spytał retorycznie zwracając się do Mapeta, który stał przed nim.
– Najwyraźniej – zaśmiał się. – Może weźmiemy od razu po dwa? Chyba nie przeżyję po raz kolejny tego oczekiwania.
Bolo wyszedł z kolejki, by podejść do swojego stolika po papierosy. Gdy wrócił na swoje miejsce, zauważył, że wszyscy stojący doszli chyba do tego samego wniosku i zaczęli zamawiać na zapas, przez co kolejka do baru zrobiła się jeszcze dłuższa. Już stracili nadzieję, gdy nagle Chudy zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewali. Barman wskazał im ich piwa stojące obok, tłumacząc, że barmani i ich znajomi wpuszczani są bez kolejki. Ich zaskoczenie mogło się jednak równać z radością z szybkiego zaspokojenia pragnienia. Zapłacili mu, po czym w końcu usiedli przy swoim ulubionym stoliku i zagłębili się w kuflach.
– Nie wiem , jak ty, ale jestem w szoku – uśmiechnął się Bolo. – Kto by pomyślał, że jest on skłonny do takich przebłysków?
– Stary, nadal nie doszedłem do siebie – odwzajemnił uśmiech Mapet. – Ale teraz mnie zastanawia jeszcze jedno. Gdzie to karaoke? Chyba nie mówiłeś, kto je organizuje.
– Start jest o dziewiętnastej. Ktoś z browarów przyjeżdża ze sprzętem, my tu tylko ich gościmy. Słyszałem, że jest całkiem nieźle. Ekranu chyba nie będzie, ale będą śpiewniki.
– Śpiewniki? – zdziwił się. – Myślałem, że będzie ekran.
– Wiesz, lepszy rydz, niż nic. Sam jestem ciekaw jak oni to zrobią.
– I tak wygramy – zaśmiał się Mapet. – Z moim wokalem i wrodzonym urokiem osobistym nie mamy konkurencji – rzekł, po czym zapalił papierosa.
Nagle zza baru pojawiła się czwórka znajomych. Zza bliźniaczek wyłoniły się głowy Gustawa i Rofiego. Gdy tylko zobaczyli ogromną kolejkę do baru, uśmiechnęli się do Bolo, wiedząc, że ten co najmniej wkurza się na taki stan rzeczy, a jego poglądy na temat Chudego stają się bardziej radykalne.
– Co to? – spytał Gustaw, patrząc na bar.
– Nic, kolejka – odpowiedział Mapet, uśmiechając się. – Jak będziecie grzeczni, to może poczekacie piętnaście minut.
– Ile? – rzekła Dunia, oburzając się lekko. – Bolo, nie możesz tam wejść i po prostu nalać piwa? Przecież ten burak już panikuje, widząc tyle ludzi naraz.
– Niestety nie mogę – Bolo rzekł stanowczo, dając jednak do zrozumienia, że nie mówi zbyt poważnie. – Ale, jak już usłyszeliście, musicie być grzeczni.
– Nie wiem, o co chodzi, ale chcę się piwa napić – Rofi wyglądał na zdeterminowanego. – Mówcie, co mam zrobić, bo pić mi się chce.
– Teraz patrzcie i podziwiajcie mistrza w akcji – rzekł Bolo, po czym podszedł do Chudego i przez chwilę z nim rozmawiał.
Nowoprzybyli patrzyli na barmana, który nagle wydał się nie zwracać uwagi na ludzi w kolejce, zaczął lać jakieś piwo, po czym ustawił z brzegu baru cztery kufle, spoglądając na stolik, by zabrali już to, za co za chwilę będą musieli zapłacić.
– Co ty mu powiedziałeś? – spytała co najmniej zdziwiona Mimi. – Nie wiem, co mu obiecałeś, ale mam nadzieję, że to mnie nie dotyczy.
– Nic z tych rzeczy, koleś dzisiaj ma po prostu przebłyski myślenia. Może suszarka go popieściła i uruchomiła jakieś komórki, bo powiedział mi, że my możemy brać piwo poza kolejnością.
– Żartujesz. Przecież on nie myśli… Nigdy – rzekł poważnie Gustaw, ciesząc się jednocześnie, że mógł już iść odebrać swój kufel.
– Widzisz, czasami niemożliwe staje się możliwym – wszyscy zaczęli się śmiać.
W Jamie zrobiło się już bardzo ciasno. Wszechobecny nikotynowy dym zmusił Chudego do włączenia wentylatorów, które w przekonaniu Bolo powinny i tak działać już od samego otwarcia knajpy. Dla mniej zaprawionych klientów mogło wydawać się, że nie ma czym oddychać, lecz starym zahartowanym bywalcom to nie przeszkadzało, tylko dodawali coś jeszcze od siebie.
Nagle za barem zrobił się ruch. Z browarów przyszły trzy osoby odpowiedzialne za dzisiejsze karaoke. Gdy dwie dziewczyny się przebierały, chłopak, który ubrany był w białą luźną koszulę z krótkim rękawem wszedł na sale, po czym zaczął rozdawać śpiewniki. Tuż przy stoliku koło telewizora ustawił jakąś makietę ze strzałką na środku. Był to tak zwany oklaskomierz, który działał w taki sposób, iż chłopak subiektywnie oceniał poziom natężenia hałasu po wykonanej piosence i sam kręcił strzałką, trzymając się skali od jednego do dziesięciu. Mogło to budzić pewne kontrowersje, gdyż klienci z definicji uważali, że ekipa barmana wygra, lecz był to jednak pogląd co najmniej krzywdzący. To nie była przecież ich wina, że tworzyli najbardziej zgraną paczkę w całej Jamie, a to, że wśród nich był barman, było rzeczą drugorzędną.
– Barman mi powiedział, że w sprawach organizacyjnych mam przychodzić do ciebie – rzekł chłopak, który reprezentował głównego organizatora.
Bolo skinął głową, nie kryjąc zaskoczenia. Tak było cały czas, jak przychodziło co do czego, sam musiał robić wszystko to, co powinien barman, który aktualnie stał za barem.
– Skoro tak twierdzi – uśmiechnął się lekko. – Ale widzę, że już sobie poradziłeś – wskazał oklaskomierz i śpiewnik, który miał być źródłem tekstów.
– Tak tylko profilaktycznie mówię – chłopak wyglądał na sympatycznego, więc Bolo postanowił nie robić mu problemów tylko dlatego, że Chudy po raz kolejny dał ciała.
– Jakby coś było nie tak, to wal śmiało – rzekł Bolo. – Gdyby mnie nie było w pobliżu, pytaj moich znajomych – wskazał wszystkich. – A do barmana już nie chodź. I tak ci nic nie powie.
– Ok. Dzięki – rzekł, po czym poszedł na zaplecze, najwyraźniej pospieszyć swoje koleżanki.
– Opowiem wam kawał – rzekł Mapet, gdy tylko zostali sami przy stoliku.
– Już się boję – Mimi uśmiechnęła się.
– Wiecie jaka jest różnica pomiędzy walcownią, a stringami?- spojrzał po wszystkich, upewniając się, że nikt tego nie zna. – Żadna. I tu i tu, chwila nieuwagi i palce w dupie.
Zaczęli się śmiać. Niewiele brakowało by Gustaw się zakrztusił, gdyż w tym czasie pił piwo. Dziewczyny udały, że się zgorszyły, lecz biorąc pod uwagę ich reakcję, nikt im nie uwierzył.
Nagle zza baru wyłoniły się młode dziewczyny ubrane w szaty, przypominające gospodynie domowe. Asystentki podeszły do chłopaka prowadzącego imprezę, po czym zaczęły wypakowywać jakieś nagrody. Dopiero później wszyscy zorientowali się, że wśród nich są okolicznościowe koszulki oraz karnety na darmowe piwo. Atmosfera rywalizacji pojawiła się niczym błyskawica. Ktoś ze stolika obok głośno zaczął chwalić się, że pozostali nie mają szans, ponieważ jest częstym bywalcem przeróżnych karaoke i z doświadczenia wie, że jest skazany na sukces.
Ktoś z głębi sali krzyknął, by już dla niego Chudy zaczynał lać piwo, co przez pozostałych przy jego stoliku spotkało się z gorącymi oklaskami i śmiechem. Po chwili każdy dodawał coś od siebie, przez co w Jamie zrobiło się gwarno. Ogólne zamieszanie przerwał nagle prowadzący. Rzekł do mikrofonu, prosząc o ciszę. Wyjaśnił ogóle zasady konkursu. Oprócz konkurencji śpiewu, będzie też coś z wiedzy na temat browaru, którego reprezentował. Wyjaśnił, iż każdy stolik będzie śpiewał po kolei. Ci, którzy nie maja pomysłu na piosenkę, mogą skorzystać ze śpiewników, wtedy też będzie łatwiej, gdyż do każdego utworu zamieszczonego na stronach, przygotowany jest odpowiedni podkład muzyczny. Ci natomiast, którzy zdecydują się śpiewać coś swojego, będą śpiewać na wyczucie. Po każdej piosence sala, klaszcząc, będzie dzięki jego oklaskomierzowi przydzielać odpowiednią ilość punktów.
Pomysł był dobry, lecz za chwilę okazało się, że miał jednak w sobie drobne uchybienie. Chyba nikt z organizatorów nie przewidział tego, że po wykonanej piosence, klaskać będzie tylko ten stolik, który przed chwilą śpiewał. Sprowadzało się to wszystko do prostej zależności, wygrywali ci, którzy do lokalu przyszli najliczniej. Logicznym jest fakt, że najliczniejsi mogli klaskać najgłośniej.
Ku szczęśliwemu zbiegowi okoliczności ekipa barmana była reprezentowana przez największą liczbę osób, więc koszulki po dwóch godzinach batalii były już ich własnością. Odezwał się w nich jednak głos sumienia i szczerze i uczciwie postanowili dać szansę pozostałym, bynajmniej w wygraniu darmowego piwa. Wycofali się, ubierając na siebie czerwone koszulki z informacją, że wygrali. Nie obyło się jednak bez dziwnych spekulacji ze strony niektórych, że jeśli barman, nawet jeżeli aktualnie ma dzisiaj wolne, czynnie bierze udział w konkursie, jesteś głównym faworytem i siłą rzeczy wygrywasz.
Gustaw zaczął się wkurzać. Był w stanie przywalić każdemu, kto dopuszczał się takich sformułowań. Jednak Mimi potrafiła go uspokoić. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby bliźniaczki były nieobecne. W jakiś sposób docierały do jego urażonego ego i sprawiały, że się uspokajał. W normalnych okolicznościach najprawdopodobniej w tej chwili wychodziłby już zapewne na zewnątrz i przytaczał dość boleśnie swoje argumenty. Niestety taki był Gustaw. Na co dzień spokojny, lecz gdy tylko ktoś sukcesywnie zaczynał go denerwować, nie liczył się z konsekwencjami i tylko w jeden sposób rozwiązywał taki problem. Kiedyś zdarzyło się tak, że sam wyprowadził jakiegoś kolesia, który rozczarował się, gdy Bolo nie sprzedał mu piwa, ponieważ bar był już nieczynny. Gustaw nienawidził głupoty i cwaniactwa, więc postanowił pomóc koledze barmanowi i usunąć problem tak szybko, jak tylko potrafił. Gdy innym razem ten sam koleś spotkał go w Jamie bardzo przepraszał, że tak się wtedy zachował i sam podszedł do niego, by się zapytać, czy nadal tu może przychodzić. Od tej pory przynajmniej jeden cwaniaczek został uleczony i już problemów nie stwarzał.
Chudy nie wyglądał na zadowolonego. Zbliżała się północ, więc najprawdopodobniej chciał zamykać, lecz w knajpie było jeszcze tylu klientów, że wydałby chyba na siebie wyrok śmierci, gdyby nagle oznajmił, że zaprasza wszystkich do wyjścia. Nie miał wyboru. Musiał siedzieć tak długo, by przynajmniej organizatorzy mogli spokojnie zakończyć karaoke.
– On jest jednak głupi – rzekł Bolo. – Mówię mu, jak człowiekowi, żeby sobie wypił chociażby jedno małe piwko. Nie da sobie wytłumaczyć, że potem będzie się mu lepiej pracowało. Normalnie nic do niego nie dociera.
– Jak jest głupi, to niech się męczy – stwierdziła Dunia, spoglądając na Chudego. – Niech to będzie kara za to, że kiedyś nas wykopał.
– I za to się napiję – rzekł Rofi, po czym wziął głęboki łyk piwa.
Pozostali poszli w ślad kolegi. Co jakiś czas sprawdzali, czy automat do piłkarzyków jest wolny, jednak pechowo stało się tak, że do stołu ciężko było się dopchać, gdyż istniało takie niepisane prawo, że jeśli już grasz to masz prawo grać, aż do upadłego. Jednak więcej szczęścia mieli z lotkami. Z chwilą, gdy wycofali się ze wszystkich konkursów, uświadomili sobie, że mają strasznie dużo czasu na lotki.
Grali prawie do drugiej. Organizatorzy imprezy spakowali się jakieś pół godziny wcześniej, więc i Chudy odzyskał dobry humor, gdyż perspektywa zamknięcia Jamy znalazła się niemal w zasięgu ręki. Jednak przez cały czas, gdy grali w lotki, Bolo mierzył go takim wzrokiem, że szybko zszedł z tych obłoków na ziemię i uzmysłowił sobie, że dopóki w lokalu znajduje się przynajmniej dwadzieścia osób, nie ma prawa nie sprzedawać piwa.
Jednak powoli Jama zaczęła pustoszeć. Bliźniaczki zaczęły pomału szukać numeru telefonu miejscowych taksówek, chłopaki jednak kombinowali, jak przedłużyć sobie błogi okres nieświadomości i zgodnie stwierdziwszy, postanowili pójść do Gustawa.
To była dobra impreza. Nic tak dobrze nie robi, jak czas spędzony razem z przyjaciółmi. Co prawda jedynym zgrzytem tego wieczoru była obecność Chudego za barem, lecz postanowili o tym nie mówić. Grunt, że się dobrze bawili. Jedyną rzeczą, która im została, było wyczekiwanie na wyjazd na jachty, na których mogli pływać przez całe dwa tygodnie. Już nie mogli się doczekać tych ognisk, szant i kąpieli w jeziorze.
Rozmarzeni, rozeszli się do domów. |